– Ostatnio jechaliśmy na wezwanie do chorego, który mieszkał w barakach przy ul. Bukowskiej, za schroniskiem dla zwierząt. Trudno było te mieszkania znaleźć, bo nikt z załogi nie wiedział, że tam są jakieś domy – opowiada Witold Draber, który jako lekarz jeździ w karetce reanimacyjnej. – Nawigacja pomoże też dyspozytorowi podjąć decyzję, którą karetkę wysłać do wypadku lub do chorego, bo na mapie będzie widział, jaki ambulans jest najbliżej miejsca zdarzenia.
Cyfrowy zapis tras pokonywanych przez karetki będzie archiwizowany. – I może służyć jako dowód w sądzie, jeśli zdarzy się nieszczęście. Przykład? Gdy rodzina pacjenta uzna, że zawiniło pogotowie, bo przyjechało za późno – dodaje dyr. Draber.
Nawigacja satelitarna umożliwia też podłączenie w karetkach monitorów, na których kierowca sam może śledzić, dokąd jedzie. Tej opcji poznańskie karetki mieć jednak nie będą. Dlaczego? – Bo kierowca pędzący z prędkością ponad 100 km/godz., nie może równocześnie patrzeć na monitor – uważa informatyk z pogotowia Adam Podkówka.
System GPS ułatwi pogotowiu dostosowanie się do wymogów Ustawy o ratownictwie, która wejdzie w życie od stycznia. Ustawa zakłada, że karetka w mieście powinna dojechać do pacjenta w ciągu 8 min od chwili zgłoszenia, a poza miastem – w 15 min.
Ustawa przewiduje też, że w niektórych sytuacjach dyspozytor może wysłać karetkę bez lekarza, tylko z ratownikiem. W Poznaniu są już dwa takie zespoły, a od stycznia będą kolejne. Być może nawet trzy. – W naszym wypadku to po prostu konieczność, bo brakuje specjalistów chętnych do pracy w pogotowiu – zaznacza dyr. Draber. Brakuje zwłaszcza lekarzy medycyny ratunkowej, którzy docelowo powinni jeździć w tzw. zespołach specjalistycznych. Nie ma nawet zbyt wielu chętnych, którzy chcieliby się w tym kierunku kształcić.